Jadąc na zachód w stronę fiordów mijamy dolinę Öxnadalur (fot.1), gdzie urodził się ukochany przez Islandczyków poeta Jónas Hallgrímsson. Dramatyczne, surowe szczyty tworzą tu niespotykany klimat. Jest tu zakaz stawiania słupów wysokiego napięcia, czy innych wysokich pylonów, które mogłyby zepsuć ten piękny krajobraz. (ciekawe czy u nas gdzieś też są takie miejsca poza parkami narodowymi)
Po drodze zatrzymujemy się co jakiś czas i focimy widoczki. Odbijamy do Glaumbær, kolejnych domków torfowych. (fot.1 fot.2 fot.3 fot.4 fot.5 fot.6) Ładne, bardzo dobrze odrestaurowane (muzeum otwarto w 1952). Jest to chyba ostatni słoneczny dzień jaki mieliśmy na wyspie.
Zanim wjedziemy na fiordy, przejeżdżamy przez strasznie pusty odcinek. Niekiedy tylko jakaś góra w oddali. Po całym dniu w drodze wjeżdżamy wreszcie na fiordy i droga znów zaczyna się wić to w górę, to w dół. Czasami trzeba objechać cały fiord dookoła. Na mapie wydaje się to tak niewiele, ale tak naprawdę to setki kilometrów. W tej części trasy jest problem ze znalezieniem jakiegoś sklepu w celu uzupełnienia prowiantu, w końcu jednak znajdujemy bardzo mały sklepik, coś jak stacja benzynowa. Fiordy Zachodnie to również miejsce w którym widziałem jak dotąd najwięcej owiec. I to właśnie tam, gdzie nie było znaków – uwaga owce. Trzeba też bardzo uważać na wiatr. Szczególnie na skrajnych punktach fiordów wiało tak, że otwierając drzwi od auta musiałem trzymać je z całej siły i powoli otwierać żeby wiatr ich nie urwał. Mijamy Litlibær Farm (fot.1), aby zobaczyć plażujące foki przy drodze. Wylegują się na kamieniach pokrytych jakimiś śmierdzącymi wodorostami (takie żółte). Słodkie foczki, ale daleko i trzeba mieć dobry zoom, trochę poskakać po kamieniach żeby cokolwiek uchwycić w kadrze. Mój ledwo starcza ale udaje się coś zrobić.
Zjeżdżamy do Ísafjörður. Polecam camping – ten trochę za miastem, obok pola golfowego. Wszystko w cenie, ciepłe prysznice (kilka), duża ciepła kuchnia w której można posiedzieć, zjeść coś i pograć na instrumentach (+ Wi-Fi). Rano chciałem zobaczyć port i centrum. Było wcześnie, więc mało ludzi. Samo miasteczko całkiem urokliwe, niewielki ale spodobało mi się. Wszędzie suszone ryby, łódki rybackie i golf. (fot.1 fot.2 fot.3 fot.4 fot.5 fot.6 fot.7 fot.8) Na mapie wyglądało na to, że jest to ostatnie większe miasto w okolicy, a przed nami długa droga, czyli zakupy i w trasę.
Zaraz za miastem zaczyna się kilkukilometrowy tunel przez górę. Jest jednopasmowy, w środku co jakieś 50-100 m są zatoczki do mijania, a w środku góry mamy skrzyżowanie w tunelu :). Wspinamy się dalej, teraz po szutrowych drogach i dojeżdżamy do widocznego już z daleka wodospadu Dynjandi. (fot.1 fot.2 fot.3 fot.4 fot.5) Nie tylko moim zdaniem jest to jeden z najpiękniejszych wodospadów na wyspie. Wysoki na 100 m. Posiada charakterystyczną schodkową, bardzo głośną kaskadę. Po drodze wspinając się do niego, mijamy kilka innych mniejszych wodospadów. Wszystko razem tworzy piękną całość. Filtr ND na pewno się przyda (turyści znów zaczynają się pojawiać w większych grupkach).
Kierunek – Látrabjarg
cdn.
wow – tyle wydusiłam tak się zachwyciłam :) PIĘKNIE!
hehe dzięki :)
:)