Pomysł wyjazdu w Bieszczady zrodził się dosyć szybko. Nigdy tam nie byłem do tej pory więc postanowiłem to zmienić. Na początku, w pierwszy dzień aby trochę ochłonąć po podróży, pierwszy przystanek zrobiłem w Solinie. Mała miejscowość, najbardziej znana jest z wielkiej tamy, elektrowni wodnej. Robi wrażenie. Czułem się tam trochę jak w jakiejś miejscowości wypoczynkowej nad morzem. Masa straganów z pierdołami, rano wycieczki turystów, dzieci z koloni, a wieczorem trochę to wszystko zamiera. Jeden dzień wystarczył, obszedłem chyba wszystko co się dało i tylko czekałem na góry.
W drugim dniu wyprawy dołączył do mnie kolega Karol. Teraz już ostateczny kierunek Ustrzyki Górne. To już prawie koniec Polski. Jest tu schronisko, hotel PTTK (polecam domki), sklep, kościół. Kilka knajpek, oczywiście najlepsza z nich to Bieszczadzka Legenda, w której spędzaliśmy każdy wieczór. Fajny klimat, można dobrze zjeść i wypić po męczącym dniu w górach.
Co do sprzętu, tym razem zapakowałem cały plecak: 2 Canony, jeden analogowy i jeden cyfrowy, oba FF. Po 2 obiektywy do każdego, bo to jednak inne systemy. Do tego filtry, ładowarkę, akumulatory, karty pamięci, filmy cz-b ilforda i kodaka. Statyw zabrałem chociaż użyłem go tylko kilka razy.
Już pierwszego dnia z Ustrzyk, po południu wybraliśmy się z Karolem na Wielką Rawkę, niebieskim szlakiem. Pomyślałem, że to tylko 6 km i bez problemu szybciutko wejdziemy. Okazało się, że to najtrudniejszy szlak jaki wybraliśmy podczas całego pobytu. Nie zauważyłem wtedy nikogo kto by nim wchodził, wszyscy tylko schodzili. Do tego dawno nie widziałem takiego błota, było wszędzie. Dopiero tak gdzieś w połowie drogi jak robiło się już wyżej, błoto zniknęło. Na szczycie super, słońce powoli chyliło się ku zachodowi, pięknie było widać Polskę, Słowację i Ukrainę. Co do niebieskiego szlaku zdecydowanie odradzam podczas deszczu, w pewnych momentach dość stromy i można ładnie się wyłożyć.
Drugiego dnia już od rana udaliśmy się czerwonym szlakiem na Tarnicę. Dość uczęszczany, ale fajny, taki w sam raz dla kogoś kto tylko kilka razy w roku włazi gdzieś wyżej. Wychodząc z lasu miałem wrażenie, że to już niedaleko, a tu zonk. Zaczął wiać wiatr, a co gorsza przybierał na sile. Zaczął padać deszcz i zrobiło się chłodniej. Zmusiło mnie to do założenia poszewki anty deszczowej na plecak. W takich warunkach zdecydowanie polecam dobrą membranę. Na Tarnicę doszliśmy przy mocnym wietrze. Bieszczady miały być takie spokojne i puste, a tu proszę dużo turystów. Nie jest to może Śnieżka, ale podobnie. Zeszliśmy niebieskim szlakiem, okazało się że przez większość trasy to właściwie schody. Jednak czerwony bardziej mi się podobał.
Trzeci dzień już spokojniej, bo trochę zmęczeni po nocy poszliśmy na Połoninę Caryńską. Samo wejście z Ustrzyk na początku dosyć nudne. Było gorąco i lał się z nas pot. Kiedy wyszliśmy z lasu, w końcu zrozumieliśmy dlaczego przyjeżdżają tu ludzie. Świetne miejsce. Poszliśmy jeszcze kawałek i ucięliśmy sobie mała drzemkę. Kiedy leżałem tak przez chwilę, nie słyszałem niczego, miałem wrażenie jakby ktoś wcisnął mute w radio. Całkowita cisza i to w naturze. Dopiero po kilku minutach przeleciała mucha.
Co prawda nie są to widowiskowe góry z ośnieżonymi szczytami, ale mają swój specyficzny klimat. Jest to kawał drogi z Wrocławia ale uważam, że było warto.
Piekne zdjecia!