Islandia cz. 7 – maskonur i powrót do rzeczywistości

Photography, Story-history

Zmierzając na półwysep Látrabjarg (fot.1) napotykamy po drodze statek Garðar BA 64(fot.1 fot.2). Najstarszy stalowy statek na Islandii, wyprodukowany w Norwegii w 1912 r. i pozostawiony tu w 1981 roku. Rdza nadgryzła już go znacznie, więc nie zaleca się wchodzić do środka.
Od tego momentu kończy się nam asfalt, a zaczyna szutrowa droga z milionem dziur. Po krótkiej jeździe zauważamy dość istotny znak, informujący że za nim, na całym półwyspie nie będzie już stacji benzynowych. Zdecydowanie zalecam wjeżdżać tam z pełnym bakiem paliwa. Droga nie jest aż tak długa w kilometrach, ale szybko jechać się nie da (max 50km/h), a i wspinaczek dużo więc spalanie rośnie. Trzęsie tak, że już chyba nigdy nie będę narzekał na nasze polskie drogi. Mijamy jedyną jaką widziałem do tej pory plażę z piaskiem. W końcu docieramy na miejsce. Klify rzeczywiście powalają (bardzo wysokie). Można łatwo spaść ze skarp, dlatego należy się na nich kłaść, a nie stąpać. Ptaków jest mnóstwo, jednak pora wieczorna to chyba nie najlepszy czas na robienie im zdjęć. Maskonury rzeczywiście udaje się zobaczyć, chociaż nie dużo. Nie spodziewałem się, że są aż tak małe. Porównał bym je do takich chudszych gołębi z większą głową, no i pięknym dziobem. Naprawdę są tam gwiazdami. Kiedy jeden się pokaże, fotografowie już biegną całą grupą aby go cyknąć. (fot.1 fot.2 fot.3 fot.4 fot.5) Poza tym dużo mew.
Wracając mijamy kilka ciekawych miejsc, w jednym ktoś z miejscowych urządził sobie składowisko starych części do samolotów. (fot.1)
Teraz obowiązkowo trzeba zahaczyć o Kirkjufell i pobliski wodospad Kirkjufellsfoss. (fot.1) Na miejscu pogoda nie rozpieszcza, jedna chmura na niebie, nie wiadomo kiedy lunie. Jakoś cudem udaje się coś cyknąć bez chmary turystów. Widziałem już tyle świetnych fotografii z tego miejsca, że wiem, iż aby zrobić coś świetnego trzeba by tu spędzić kilka dni. Niestety nie mamy tyle czasu.
Dalej na południe chcąc dotrzeć do drugiego co do wysokości na wyspie wodospadu Glymur (198 m wysokości fot.1 fot.2) przejeżdżamy przez tereny przypominające czerwoną planetę Mars. Na wstępie wita nas na parkingu przytwierdzona tabliczka informująca, że należy zaopatrzyć się w dobre buty górskie, bo podejście jest niebezpieczne itd. Po kilku tysiącach kilometrów wiem już, że na Islandii jeśli gdzieś jest tabliczka to tylko wtedy, kiedy jest to niezbędne. Po spacerku ok. 2 km, przejściu przez dziurę w jaskini i przekroczeniu rzeki, ścieżka zaczyna się wspinać. Jest mokro i mży, a przed nami ostre podejścia z linami bez których raczej nie dało by się iść, bo za stromo. (fot.1 fot.2) Ostatecznie wchodzimy dość zmęczeni ale szczęśliwi i uśmiechnięci. Wodospad rzeczywiście wysoki, ale czy aż tak widowiskowy? Chyba nie. Za to sama wspinaczka – fajna.
Ostatniego dnia zmęczeni już bardzo długą podróżą przyjeżdżamy do Reykjavíku. (fot.1 fot.2 fot.3 fot.4 fot.5 fot.6 fot.7) Nie mamy określonego celu, po prostu powłóczyć się po głównej ulicy i kupić jakieś pamiątki dla rodziny oraz znajomych. Akurat nie pada więc łazimy tak kilka godzin. Zahaczamy o centrum Harpa (darmowy internet), takie centrum konferencyjne, o bardzo ciekawej architekturze. (fot.1 fot.2 fot.3) W środku interesujące ekspozycje, można np. zobaczyć Islandię w jakości 4K. Idąc w górę do centrum dochodzimy do widocznego z daleka kościoła luterańskiego Hallgrímskirkja. (fot.1) Jego kształt inspirowany jest typowymi dla krajobrazu Islandii słupami bazaltowymi (wysoki na 73 m). Przed kościołem stoi pomnik wikinga Leifa Eiríkssona, uważanego za rzeczywistego odkrywcę Ameryki (ok. 1000 roku). Jedziemy na lotnisko. Wylatujemy z Keflavíku wieczorem +2 godziny zmiany czasu – i tak lądujemy po 3ciej w nocy w Gdańsku. Na miejscu okazuje się, że w zostawionym na parkingu aucie akumulator padł i trzeba pchać – jakoś udało się odpalić i szczęśliwie wróciliśmy do domu :) Cały wyjazd uważam za bardzo udany. Będę długo go wspominać z łezką w oku i na pewno chciałbym kiedyś pojechać tam jeszcze raz. Może zimą albo może latem w góry, których nie udało się zobaczyć.

Jeśli nie przeszkadza Ci chłód, lubisz piesze wędrówki i pustkę – to jest to miejsce dla Ciebie.

Kulinarne p.s.
– z ciekawych, regionalnych potraw mogę polecić skyr (charakterystyczny islandzki jogurt) oraz czekoladę z solą. Wszyscy miłośnicy lukrecji odnajdą tu swoje Eldorado :). Bardzo popularny jest również wafelek Prince-Polo. Dla mięsożerców jest baranina i maskonur, a kiszony śledź jednak tylko dla odważnych.