Islandia cz. 4 – deszcz i jeszcze więcej lodu

Photography, Story-history

Od rana goni za nami wielka, deszczowa chmura, która zasłania całe niebo. Jako pierwszy zaliczamy dzisiaj lodowiec Vatnajökull. Największy na Islandii, drugi co do wielkości w Europie, a trzeci na świecie.

Jęzor lodowy Skaftafellsjökull (fot) – nie powala, a kiedy do niego dochodzimy łapie nas deszcz. Uciekamy szybko na następny jęzor Svínafellsjökull (fot.1 fot.2 fot.3). Ten podoba mi się już bardziej. Ścieżka prowadząca do niego jest trochę nad nim i zaczyna się od fajnej perspektywy. Jest dosyć niebezpiecznie bo ciągle osypują się kamienie, lepiej ostrożnie ale stanowczo stawiać kroki. Po chwili przerwy znów zaczyna wiać i mocno padać, więc gnamy dalej.

Przystanek robimy przy Hofskirkja (fot.1 fot.2), urokliwym kościółku torfowym. Istnieje tylko 6 takich torfowych kościołów na całej Islandii.

Dalej już Fjallsárlón (fot.1 fot.2 fot.3 fot.4) – jezioro lodowcowe. Góry lodowe dryfują dookoła, jest tu też dużo turystów i trochę ciężko coś sfotografować, bo wszyscy to robią. Robi się pochmurno i woda traci swój niebieski kolor, łee…

Jedziemy dalej, następne jezioro to Jökulsárlón. (fot.1 fot.2 fot.3 fot.4 fot.5 fot.6) Ilość turystów poraża. Jest to najbardziej oblegane miejsce jakie zobaczyłem na całej Islandii. Wielki parking z autami i autobusami. Co chwilę wjeżdża do wody amfibia, wypakowana po brzegi turystami w kapokach. Dzieci biegają dookoła i bawią się nad wodą. Jakaś młoda para (chyba z Chin) przyjechała akurat robić sesję ślubną. Ten cały harmider przeszkadza trochę, ale i tak nie mamy wiele czasu, bo na horyzoncie pojawiają się czarne chmury. Po jakiejś pół godzinie zachodzi słońce, zaczyna padać i robi się zimno (kiedy zachodzi słońce różnica temperatury jest znaczna). Czas w drogę.

Robimy nocleg na magicznym (fot.1 fot.2), prawie pustym polu namiotowym przy górze, za którą zachodzi słońce. Na całym polu były 3 namioty. Przy toaletach znajduje się czarna skrzyneczka z sugerowaną kwotą za nocleg. Rano budzi mnie beczący baran, niestety kiedy wychodzę z namiotu szybko ucieka. Potem po drodze mijamy jeszcze kilka owiec. Przejeżdżamy przez port Höfn (fot.1 fot.2 fot.3 fot.4). Normalne miasteczko, bez rewelacji. Mijamy co chwilę całkiem ciekawe góry, a droga zaczyna wić się jak spaghetti.

Na obiadek zatrzymujemy się w Djúpivogur (fot.1 fot.2), również miasteczku portowym. Jest niewielkie a mały, kameralny port urzeka swoją malowniczością. Wydaje się, że mijamy właśnie punkt, gdzie większość turystów już nie dociera.

Teraz kierunek północ i ciągłe rozważania jaką drogę wybrać, od jakiegoś czasu jadę drogą nr 1.

cdn.