Alicante – idealnie na odpoczynek

performence

Droga do Alicante/Pierwszy dzień
Wybraliśmy transport ALSA, popularna linia tanich busów, cena podobna do ceny biletu w metrze Valencji. Klimatyzowane wygodne busy z wifi. Sama droga jest ciekawa, górzysta, kilka tuneli przez góry. Na wzgórzach często znajdują się małe wioski, a domki poukładane są bardzo malowniczo, jak na obrazku. Pięknie carramba :)
Po przyjeździe wita nas mały deszczyk i chłodek. Rubena i Alicię – parę z Airbaby u której mamy nocować odnajdujemy beż większego problemu. Bardzo fajni ludzie. On kontroler jakości pracujący w porcie, ona prowadzi zajęcia jogi i tańczy taniec współczesny. Nie można zapomnieć też o kocie.
Zostawiliśmy bety i poszliśmy się przejść, po prostu gdzieś. Tu w odróżnieniu od Valencii jest dużo sklepików spożywczych, więc zakupy – no problem. Nogi poniosły nas dosyć daleko bo aż na plażę, ale nie na długo bo szybko się ściemniło, a my zmęczeni, wiec do domku spać.

Drugi dzień
Zaczynamy wspinaczką na pobliskie wzniesienie. Fajne, suche miejsce, taka skała z której widać całe miasto. Na dziko ale spokojnie zeszliśmy od razu wychodząc na główną drogę prowadzącą nad morze, oddalone o jakieś 2 km i widoczne na końcu drogi. Plaża – super. Słońce i od razu masa opalających się ludzi. Dziewczyny bez staników raczej nikogo tu nie dziwią ani nie szokują. Normalna rzecz. Po krótkim odpoczynku na plaży poszliśmy do sklepu kupić coś do picia. Dopiero w cieniu poczuliśmy piekące efekty działania promieni słonecznych, tak że kupno kremu z filtrem okazało się koniecznością. Do końca wyjazdu smarowaliśmy się tym kremem wychodząc na spacer (uwaga na słońce, już w kwietniu może przysmażyć).
Następnie obiadek – paella, czyli ryż z owocami morza. Fajny, świeży, byłby super gdyby nie ta garść soli w środku. Lubię słone potrawy ale nawet dla mnie była to przesada. Potem trochę szwendania po starym mieście, poszukiwania fajnych kadrów oraz wiecznie towarzysząca sangria. Tym razem trochę szybciej do domku, bo nazajutrz planowana wczesna pobudka na wschód słońca.

Trzeci dzień
Mój pomysł pójścia na plażę na wschód słońca bardzo spodobał się Alicji u której nocowaliśmy. Zaoferowała nawet że zawiezie mnie rano w jedno miejsce trochę za miastem, na inną plażę, która podobno wygląda super. Pojechaliśmy.
Świetne miejsce. Sam nigdy bym nie trafił – dzięki Alicia. Całe szczęście że przed wyjazdem nabyłem mały statywik z giętkimi nogami. Wystarczył, a umożliwił zrobienie zdjęć z niskim ISO.
To już ostatni dzień w Alicante. W planach nic, czyli leniuchowanie. Łaziliśmy po mieście, obiadek, sjesta, plaża. I tak do wieczora. Na koniec tylko jeszcze pożegnalna fota nocnego miasta z molo (oczywiście bez statywu byłaby niemożliwa). Piękny widok – bezcenne :)

 

Powroty
Opuszczamy rano z bolącym sercem Alicante. Bus do Valencii, jakieś zakupy i włóczenie się po centrum, trochę relaksu w parku. Potem już metro i samolot do Berlina. Lotnisko w Valencii bardzo mi się spodobało, duże ładne i niedrogie. Ostatnie ciepłe chwile. Za to w Berlinie wita zimno, aż para idzie z ust. Chyba kilka stopni na plusie, być może nawet 0°C. Szybkie przeszukanie bagaży w celu odnalezienia nieużywanych cieplejszych ciuchów bo dwie godziny czekania na bus. Podróż do domu minęła szybko, szkoda że to już koniec.

Spostrzeżenia:
– Dużo pustych bloków, a nawet całych osiedli, które wynajmują tylko w sezonie turyści.
– Uwaga na wiosenne słońce – potrafi szybko spalić.
– Baterie naładowane na jakiś czas :) słońcem