Szkocja cz.5 – turystycznie

Kolejny dzień, od rana zbudził nas ładnym słoneczkiem. Skierowaliśmy się w kierunku do zamku Dunrobin (Dunrobin Castle). Duży, ładnie zachowany obiekt, więc zdecydowaliśmy się wejść i zaspokoić ciekawość. Zwiedzanie odbywało się przechodząc przez różne pomieszczenia, trochę to przypominało mi zamek Książ ale w nieco innym stylu. Obrazy na ścianach zrobiły na mnie duże wrażenie. Poza tym wiele świetnie zachowanych dawnych przedmiotów, nawet dziecięcych zabawek potrafiły wprowadzić nas w minioną epokę. Za zamkiem jest duży, zadbany ogród, który przy tej pięknej pogodzie prezentował się bardzo okazale. Wszechobecna zieleń, a na środku boisko do krykieta.

Jadąc dalej zobaczyliśmy pojawiające się znaki mówiące o szlaku destylarni, co skłoniło nas do odwiedzenia jednej. Być w Szkocji i nie zobaczyć gdzie produkuje się Whisky byłoby dużym grzechem. W napotkanej destylarni Glenmorangie okazało się niestety, że aby załapać się na najbliższą wycieczkę musielibyśmy czekać ponad 2 godziny. Z przykrością zrezygnowaliśmy i zamiast tego ruszyliśmy nad wodę, na kolejną latarnię morską Tarbat Ness. Tym razem inna niż wcześniej widziane, bo wysoka i biało czerwona jak z kreskówki. Wieża bardzo ładnie komponowała się ze skałami na wybrzeżu, jednak kadr trochę „popsuła” rodzinka bawiąca się nad wodą. Nie jest to też nic strasznego, photoshop da sobie z tym radę.

Nadciągał wieczór i zrobiło się piękne ciepłe światło. Jadąc bardzo intensywnie dotarliśmy nad Loch Ness i do ruin zamku Urquhart (Urquhart Castle). Wszystko obiletowane, a cała okolica Loch Ness dosyć mocno oblężona przez turystów. Same ruiny nie są nawet brzydkie, mają swój urok i ładną lokalizację, są zniszczone ale dobrze zachowane. Wydaje mi się że poranek mógłby być tutaj lepszym czasem na zdjęcia.

Wieczorem wróciliśmy pod Iverness, na Bruchrew caravan Park. Nie widać go z ulicy, więc trzeba jechać kierując się znakami i nie słuchać nawigacji. :)

 

Szkocja cz.4 – konkretne klify

Od rana piękna pogoda, więc od razu pojechaliśmy w kierunku północno-zachodnim na wysunięte klify. Wyrastające nieopodal klifów ogromne skały Ducansby wyglądały naprawdę majestatycznie i zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie. Jest sporo turystów, ale wszystko jest dobrze zabezpieczone i ogrodzone, więc nie ma strachu. Na wizytę tutaj trzeba przewidzieć 1 do 2 h. Spacer wzdłuż klifów jest bardzo fajny, ale aby dobrze obejrzeć to miejsce zalecam pójść przynajmniej 2-3 km lub więcej w kierunku południowym. Słońce nie było tutaj sprzymierzeńcem, dlatego aby uzyskać dobre ujęcia lepiej być tutaj rano, a im wcześniej tym lepiej. Zdecydowanie polecam lokację.

Po długim spacerze i chwili odpoczynku pora na dalsze atrakcje, a konkretnie ruiny zamku Sinclair Girnigoe (Sinclair Girnigoe Castle). Można wejść pooglądać, ale nie spodziewajcie się zbyt wiele atrakcji. Witać, że ciągle trwają prace renowacyjne i może któregoś dnia będzie ciekawiej. Na razie jednak raczej nie warto.

Na nocleg zatrzymaliśmy się w miejscowości Wick na Wick Caravan & Camping Site. Fajne miejsce, ale straszny problem z muszkami. Nigdzie wcześniej nie było ich aż tyle jak tam. Praktycznie nie da się wyjść z auta, żeby nie zostać pokąsanym co najmniej kilka razy.

Następnego dnia od rana wyruszyliśmy na Whaligo steps. To takie skalne schody prowadzące ostro do podnóża klifów. Z rana fajnie opiera się tu słońce, więc było bardzo ciepło i przyjemnie. Można nieźle się zgrzać chodząc po tych schodach.

Jadąc dalej trafiliśmy na cmentarz, który jak większość nekropolii zlokalizowany był wysoko na klifach nad morzem. To chyba taka szkocka tradycja.

Sunęliśmy cały czas malowniczą drogą wzdłuż morza. Rozglądaliśmy się za jakimiś nowymi atrakcjami typowo turystycznymi. Powoli zaczęły pojawiać się pierwsze zabudowania, wracaliśmy do cywilizacji.