Rano znaleźliśmy się bezpośrednio na szlaku destylarni. Z dostępnych ulotek dotyczących wszystkich obiektów, trzy pasowały nam z godzinami otwarcia. Ostatecznie dostaliśmy się do Tomatin distillery. Wycieczka trwała prawie godzinę, czyli stosunkowo długo, w innych destylarniach jak wynikało z folderów reklamowych, podstawowa wycieczka trwała 30 min. Duży plus, że prawie wszędzie można było bez problemu fotografować. Jedynie w pobliżu stanowiska destylacji był zakaz, podobno z obawy o możliwe wysokie stężenie alkoholu w powietrzu i elektryczność. Jak dla mnie bardzo fajna, godna polecenia wycieczka. Można się wiele dowiedzieć, np. czy wiesz, że 80% smaku whisky to beczka? Lub, że w Szkocji rośnie mało dębów na beczki dlatego większość jest importowana. Ostatnia atrakcja zwiedzania to oczywiście degustacja ich trzech aktualnych, całkiem od siebie innych wyrobów. Rzeczywiście smaki nawet dla laika różne. Choć to tylko namiastka dla poznaniu smaku whisky, to potrafiła nieźle rozgrzać. W ten chłodny dzień było to bardzo przyjemne doświadczenie :) W sumie więc polecam odwiedzić tą destylarnię, jak będziecie gdzieś w jej pobliżu.
Po destylarni następny kierunek to Bow Fiddle Rock, ostatnia fajna atrakcja nad morzem. Schodzi się łatwo, super widok z kilku stron, a na środku ta sławna dziurawa skała. Trafiliśmy na grupę ludzi robiących sobie przerwę na kajakach, co nawet było interesujące z punktu widzenia kompozycji. Zdążyłem cyknąć tylko kilka klatek, bo dość szybko zebrali się i odpłynęli. Z ich perspektywy też musiało to nieźle wyglądać. Byłem zadowolony ze słońca i z zastosowanego filtra 10-cio stopowego, który pozwalał też ładnie rozmyć wodę.
Podjechaliśmy jeszcze do Cullen na tradycyjne Fish and Chips, śmierdziało frytkami, ale jedzenie smaczne. Mają tam fajny wiadukt i nawet ładne miasteczko. Na koniec wpadliśmy jeszcze na Queen’s View, jednak nic porywającego. Po drodze udało mi się jeszcze złapać w kadrze kilka tamtejszych owiec.
Byliśmy zdziwieni ilością turystów w jednym mieście, więc zatrzymaliśmy się gdzieś na parkingu i połaziliśmy trochę bez celu jak oni. Było mokro i chłodno, same sklepiki z pamiątkami. Dożo kamiennych, uroczych domków z dachówkami i to wszystko. Ostatecznie w Pitlochry kupiliśmy kilka pamiątek i tyle.
Kolejną i chyba ostatnią atrakcją na naszej drodze okazał się wodospad Dochart. Bardzo płaski, szeroki i kamienisty. Na miejscu robi większe wrażenie niż na fotografiach. Bardzo głośny, a skały niebezpiecznie śliskie, kilka osób się wyłożyło. Trzeba uważać w czasie spaceru żeby nie zaliczyć upadku.
To tyle z wyprawy, koniec, lotnisko i powrót z ciekawej, smutnej, a za razem uśmiechniętej Szkocji.
ps. W domu pierwsze wrażenie to wreszcie ciepło i kolorowo :)