Tym razem wybór padł na Szkocję. Plan zakładał 10 dni na objechanie jak największej ilości ciekawych miejsc.
Koniec sierpnia w Glasgow nie przywitał nas zbyt pięknie. Mokro i chłodno, o 10°C mniej niż u nas. Wynajęliśmy małe autko żeby być bardziej niezależnymi, jednak można też skorzystać z wycieczek autokarowych, których dużo mijaliśmy po drodze. Butli z gazem nie dało się zabrać samolotem, więc po zakupie na miejscu wraz z kilkoma innymi drobiazgami i potrzebnymi produktami wyruszyliśmy w drogę.
Pierwsze co zauważyłem po wyjechaniu z miasta to kiepski stan dróg. Przyznaję, że w Polsce mamy zdecydowanie lepsze, zwłaszcza pod względem szerokości i stanu nawierzchni. Na pewno nie mamy czego się wstydzić.
Pierwszego dnia nie udało nam się zrobić dobrych zdjęć, ponieważ wylądowaliśmy już po południu. Co prawda znaleźliśmy ciekawą górkę Ben A’an, na którą próbowaliśmy wejść i chociaż byliśmy już dosyć wysoko, to jednak z powodu zachodzącego słońca zdecydowaliśmy się zawrócić. Trzeba było jeszcze znaleźć miejsce na nocleg, co okazało się trudną sprawą. W pobliżu nie znaleźliśmy kempingu i pierwszą noc zmuszeni byliśmy spędzić pod własnym namiotem przy strumieniu.
Drugi dzień zaczął się wcześnie. Pierwszą atrakcją i zarazem pierwszym zamkiem, a właściwie dobrze zachowanymi ruinami był zamek Kilchurn. Nie ma biletów, trzeba jedynie podejść z kilometr na bardzo fajnie położony mały półwysep. Chmury ładnie sunęły na niebieskim niebie, więc spróbowałem rozmyć je na długim czasie na statywie. Obiekt generalnie ładny z zewnątrz jak na ruiny, w środku zadbany, bezpieczny ale bez szału, no i niestety dużo turystów.
Jadąc dalej, mijając miasteczko Connel i całkiem ciekawy most dotarliśmy do zamku Stalker. Niestety pora dnia, a co za tym idzie padające ze złej strony słońce uniemożliwiało sfotografowanie czegokolwiek. Sam zamek jest usytuowany dosyć daleko na wyspie, tylko zoom dał radę.
Na koniec dnia wjechaliśmy na bardzo malowniczą drogę A82, polecaną chyba w każdym przewodniku. Rzeczywiście widoki wspaniałe ale turystów tak dużo, że ciężko spokojnie zrobić fotę żeby któregoś nie złapać w kadrze. Wylewają się z autokarów jak mrówki. Same widoki przypominały mi te z Islandii, jednak tam to normalka. Tak czy inaczej polecam, bo warto i myślę też, że rano mogłoby to wyglądać dużo ciekawiej.
Tą część podróży skończyliśmy na Fort William i tamtejszym kempingu Glen Nevis Varavan and Camping Park. Duży, bardzo dobrze zorganizowany i ładnie położony. Super spanko w namiocie z widokiem na Ben Nevis.