Ruszyliśmy na północ w zasadzie ciągle mijankami. Niestety ciągle padało, jak na chwilkę przestawało, to cykaliśmy fotki. Szukaliśmy włochatych krów, ale jak na złość nigdzie ich nie było widać. Same kręte drogi i pustkowia. Po drodze minęliśmy ruiny zamku Ardvreck. W zasadzie nieciekawa kupka gruzu. Deszcz padał cały czas, więc pocisnęliśmy trasę szukając noclegu. Trochę ich mało w okolicy, jednak w końcu trafiliśmy na Clachtoll Caravan and Camping Site. Była tam przyjemna zadaszona wiata do grzania gazówkami lub po prostu na śniadanie.
Rano, nieopodal zauważyliśmy plażę i kąpiących się ludzi, więc zrobiliśmy kilka fotek i dalej w drogę. Pogoda się poprawiła, przejaśniło się wreszcie, a nawet wyszło słońce. W pewnym momencie musieliśmy się jednak zatrzymać, bo drogę zatarasowały uparte brązowe krowy. To jednak nie te włochate, których szukaliśmy ale trochę podobne. Trudno było je przegonić, nawet klakson nie pomagał. W końcu jednak się udało i dojechaliśmy na Lighthouse Stoer Head. Tam kilka fotek i dalej w drogę, bo bardzo wiało. Wreszcie piękne widoczki więc robiliśmy WOW i co chwilę zatrzymywaliśmy się aby coś cyknąć, chociaż często szybko zachodzące chmury psuły rozkład świateł i cieni.
Dojeżdżając na północny skraj wyspy w Durness odwiedziliśmy jaskinię Smoo, jednak nie zrobiła na nas spodziewanego wrażenia. Przejeżdżając można oczywiście wstąpić, ale żeby tu specjalnie jechać to raczej nie polecam, chociaż było trochę zainteresowanych turystów.
Przez cały dzień w trasie nie mogliśmy znaleźć żadnego miejsca żeby coś zjeść. W tej okolicy okazało się to sporym problemem, dlatego decyzja zapadła aby jeszcze podjechać do Thurso, tam posilić się i przenocować. Przyjemne miasteczko i fajny kemping przy wodzie z widokiem na przepływające statki wycieczkowe.
Thurso to mniej więcej połowa wycieczki. Następne planowane atrakcje to skały Duncansby i powoli powrót na południe wschodnim wybrzeżem.